Nigdy nie odczuwałam fascynacji sportowym aspektem sztuki wykonawczej. Do udziału w konkursach pianistycznych zawsze podchodziłam z dużym dystansem, niedowierzając w pełni wiarygodności wyników końcowych. Rywalizację uznawałam za zbędną i szkodliwą dla samego procesu dojrzewania i budowania interpretacji, przeszkadzającą w powolnym smakowaniu, celebrowaniu bogactwa harmonii, w obcowaniu ze sztuką w sposób, w jaki obcuje się z naturą – nikt nie rozkaże przecież jabłku dojrzewać szybciej – sztuczna ingerencja w naturalne procesy niemal zawsze niesie za sobą negatywne skutki.
Współcześnie żyjemy jednak w systemie opartym na rywalizacji, powszechny dostęp do dóbr kulturalnych spowodował umasowienie wykształcenia artystycznego i w konsekwencji jego dewaluację. Pojawia się obecnie wiele dyskusji na temat sensowności istnienia systemu szkolnictwa artystycznego opartego na budowaniu egzaminacyjnych iluzji, terrorze konkursów, kultu wielogodzinnej pracy, która prowadzić ma rzekomego sukcesu…po ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia dostając się na studia artystyczne młody absolwent staje twarzą twarz z brutalną rzeczywistością, uświadamiając sobie iluzoryczność mydlanego świata rywalizacji, konkursów na „najbardziej dojrzałą interpretację chopinowskiej frazy”, ostatecznie stając się jednym z wielu „produktów” tego typu na rynku, który nie jest w stanie wchłonąć nadpodaży zdolnych artystów. Uświadomienie sobie tego faktu może być bolesnym wstrząsem, z którego emocjonalnymi konsekwencjami każdy artysta pozostaje sam.
System szkolnictwa artystycznego w Polsce (stopnia podstawowego i średniego) ma swoje wady i zalety. Porównując z nim system niemiecki (a ściślej mówiąc jego…brak, Niemcy bowiem uczą się muzyki głównie prywatnie lub w szkołach muzycznych, które reprezentują poziom polskiego domu kultury; podobnie niezbyt spójny w moim odczuciu system publicznych i prywatnych szkół muzycznych we Francji: od stowarzyszeń kształcenia dla amatorów po konserwatoria miejskie, regionalne, państwowe…do których dostanie się graniczy z cudem) dobra organizacja polskiego systemu na tym tle nie wypada tak źle – choć jak wszędzie – zdarzają się patologie: główną wadą polskiego systemu edukacji jest właśnie olbrzymi nacisk na sportową rywalizację, kult wykonawczej doskonałości technicznej czy odseparowanie teorii od praktyki (przykładowo – harmonia wprowadzana jest dopiero około szesnastego roku życia, na etapie, na którym uczeń dawno już wykonał kilkanaście preludiów i fug J.S. Bacha nie znając jednocześnie pojęcia „modulacja” i nie wprowadzając go praktycznie w życie, ponieważ nauka improwizacji należy do rzadkości w szkołach muzycznych). Nic dziwnego zatem, że niewielu uczniów czerpie z edukacji muzycznej prawdziwą przyjemność, która jest warunkiem niezbędnym prawdziwe owocnej edukacji. Chwalebne wyjątki potwierdzają regułę, wierzę, że wciąż istnieją tacy nauczyciele, którzy całą swoja wiedzę i doświadczenie poświęcają pogłębianiu wiedzy, dzieleniu się z nią i odkrywaniu prawdziwego potencjału swoich uczniów – nie ślepemu profilowaniu w kierunku, który odbierze im poczucie wartości i pewności siebie, działając w imieniu rzekomego „podnoszenia poziomu”, w rzeczywistości dając upust osobistym frustracjom.
Konkurs instrumentalny wydaje się być na pewnym etapie dla wielu artystów jedyną deską ratunku, aby utrzymać się na rynku, żyjąc z umiejętności, jakie od dziecka doskonalili. Wykonywanie muzyki staje się odtąd nieprzyjemną koniecznością, a osiągnięcie zawodowego sukcesu warunkiem przetrwania i osiągnięcia stabilizacji finansowej. Konkursy mogą być zatem prawdziwym koszmarem dla tych, którzy przywykli to tego jednego, rywalizacyjnego aspektu uprawiania sztuki wykonawczej, sceny gladiatorów, która w gruncie rzeczy promować ma samo przedstawienie, a coraz mniej miejsca w nim dla samych artystów i ich indywidualności. To samo przedsięwzięcie staje się bowiem produktem na rynku walczącym o uwagę przeciętnego odbiorcy, pozwalając mu na oglądanie kolejnego sportowego widowiska. Wygodnie zasiadając przed ekranem komputera czy telewizora, daje się widzowi produkt najbardziej wysmakowany, luksusowy, wyselekcjonowany, najlepszy z najlepszych, bowiem oto przed nami występuje muzyk wybitny – poddany nieskończonym ciągom eliminacji, ćwierćfinałów, półfinałów…dochodzimy zatem to pesymistycznego, boleśnie prawdziwego stwierdzenia, że dzisiejsi artyści estrady klasycznej to także (a może głównie) sportowcy…
Trema była od zawsze tematem tabu wśród muzyków klasycznych, niewidzialna siła, widmo którego istnienie się notorycznie podważa, negując i spychając w nieświadomość, nie doceniając kluczowej roli, jaką w sytuacji estradowej pełni napięcie emocjonalne…to właśnie umiejętność okiełznania wewnętrznych demonów jest decydująca w procesie wykonania. Pianista profesjonalny powinien posiadać odpowiednie predyspozycje psychiczne do wykonywania zawodu – czytam w jednym z zeszytów naukowych. “Predyspozycje psychiczne” – czym jest to tajemnicze sformułowanie? Zdolność z którą się rodzisz, czy którą można doskonalić tak samo, jak doskonali się warsztat pianistyczny?
Czyżby strach przed negatywną oceną środowiska uniemożliwia otwartą dyskusję na tematy „predyspozycji psychicznych” muzyków do wykonywania zawodu? Żyjemy od lat mitami geniuszy, naturszczyków, którzy dzięki naturalnym umiejętnościom scenicznym i ekstrawertycznym cechom osobowości potrafili sprostać, własnej wewnętrznej presji oraz rosnącym oczekiwaniom publiczności. Co jednak z muzykami częściej ulegającymi wewnętrznemu krytykowi, nieustannie analizującymi perfekcjonistami, dla których pełna koncentracja na wykonywanej czynności i kontrola nad umysłem stanowi większe wyzwanie? „Wrażliwość” a „odporność psychiczna” – czy te definicje wzajemnie się wykluczają? Ambiwalentne miano zyskał „typ muzyka konkursowego” to znaczy odpornego na ekstremalne, sportowe warunki, w których prezentowana jest muzyka. Typ zautomatyzowany na poziomie technicznym, którego cechuje może nie nazbyt bogata wyobraźnia, lecz doskonale, imponujące rzemiosło, które docenić możemy z pewnością nie zagłębiając się zbytnio w emocjonalna, a bardziej wymierną, namacalną wartość takiego wykonania. Odkąd zdobycze fonografii zmieniły na zawsze nasz sposób słuchania muzyki klasycznej, zamieniając wykonania koncertowe w nieskazitelne, wyszlifowane do bólu, pozbawione spontaniczności wykonania, ciężko jest z tej drogi zawrócić, w technicznej doskonałości ścigają się bowiem muzycy na całym świecie, wyścig o to, kto zawładnie sercami publiczności w najbardziej prestiżowych salach koncertowych stał się marzeniem milionów muzyków, którym nie pozostawia się wyboru – albo osiągną „płytowy” to znaczy nieskazitelny poziom wykonania technicznego albo skazani są na zawodowy niebyt.
Jak wyzwolić umysł zatroskany nieskazitelnym poziomem wykonania? Czy to właśnie perfekcji poszukujemy? Czy mistyczne stopienie się w akcie kreacji osoby z wykonywaną czynnością jest odczuwalne przez odbiorcę? Jakie jest moralne oddziaływanie muzyki na temperament człowieka? Czyż perfekcyjne wykonanie nie jest właśnie do bólu frustrujace i bezpłodne, przecież to osobisty ton na płótnach Moneta cenimy najbardziej, to niespotykane, pełne wyrozumiałego ciepła spojrzenie pary narzeczonych u Rembrandta, to chorobliwe nienasycenie demonicznej taranteli z trzeciej sonaty Chopina, doprowadzająca do skraju obłędu piekielna ekstaza kadencji z pierwszej części drugiego koncertu fortepianowego Prokofiewa…to z niedoskonałości, z wiecznego dążenia do zaspokojenia i braku pełni zrodziło się piękno. Czy podążając za receptą kanonu wykonawczego i egocentrycznej perfekcji będziemy w stanie zbliżyć się do harmonii, zjednoczyć się z dziełem, doznając jego oczyszczającej mocy? Z pewnością doskonałość warsztatu nie wystarczy…
Staw czoło triumfowi i klęsce i traktuj obie te ułudy jednakowo – pod tym napisem ze zwieszonymi głowami, zamknięci we własnych umysłach, tuż przed wyjściem na kort tenisowy, prawie siebie nie dostrzegając, spotykają się Bjorn Borg i John McEnroe – dwoje sportowców rywalizujących o najwyższe trofeum największego turnieju tenisowego na świecie. Obejrzenie filmu „Borg/ McEnroe” opiewającego losy gwiazd sportu, którego punktem kulminacyjnym jest mecz finałowy z 1980 roku, po raz pierwszy obudziło we mnie fascynację elementem sportowej rywalizacji, którą dotychczas utożsamiałam z wrogą, niezbyt pochlebną częścią natury człowieka.
Milczący, „zimny”, zamknięty w sobie, czterokrotny mistrz Wimbledonu – Bjorn Borg i piekielnie zdolny żywiołowy, nie stroniący od wybuchów złości oraz niesportowego zachowania na korcie – John McEnroe – stanęli naprzeciw siebie w decydującej dla siebie rozgrywce, w walce o najwyższe trofeum, które dla obu miało znaczenie przełomowe. Piąte w karierze zwycięstwo Borga zapisałoby jego nazwisko na kartach historii, pierwsze zwycięstwo McEnroe’a i pokonanie kultowego lidera było od lat największym marzeniem Amerykanina.
Nacisk mediów, fanów, wielkich koncernów inwestujących i zarabiających na sportowcach potężne sumy, stają się dla Bjorna, przyjmującego do tej pory wszystko ze stoickim spokojem, nie do udźwignięcia. Jego walka z samym sobą, niepokój umysłu i nieustanne wątpliwości odejmują jego grze płynność i precyzję; udaje mu się w fatalnym stanie ducha prześlizgnąć do rozgrywek finałowych. Sportowiec mówi: czuję, jakby wszystkie moje dotychczasowe wysiłki prowadziły do tego jednego meczu. Obserwujemy zatem moment kryzysu w jego karierze, do tej pory układającej się w pasmo zwycięstw i życiowych sukcesów.
Także i dla debiutanta Johna rozgrywka to walka o wszystko, obu graczy napędza bowiem nie tylko miłość do sportu, ale też strach przed porażką, popełnieniem błędu, także dla Johna to walka o poczucie sensu życia, życie bowiem dla obu bohaterów to sport – oddają mu codziennie każdą cząstkę siebie. Zarówno zrównoważony Bjorn jak wybuchowy John ulegają przed finałową rozgrywką niedającym się z niczym porównać torturom presji psychicznej. Nie rozumiecie, jaki to jest wysiłek, wkładam wszystko w grę. Zostawiam siebie na korcie. Nie rozumiecie, bo nikt z was tego nie robi. Wykrzykuje John podczas konferencji prasowej do szukających sensacji dziennikarzy. Wszyscy zachowują się jakby to było proste. Idź tam i zrób to, jesteś gwiazdą. Pokonasz go. Łatwizna – ironizuje Bjorn odpychając bliskich, którzy z trudem usiłują utrzymać własną równowagę psychiczną.
Bjorn buduje świątynię spokoju na niekończącej się liście rytuałów: testowaniu odpowiedniego naprężenia rakiet, treningach od lat na tym samym korcie, noszeniu tych samych ubrań, wynajmowaniu tych samych hoteli, pokojów, samochodów, siadaniu od zawsze na tym samym krześle – wszystkie te wysiłki okazują się w rezultacie niewystarczające w obliczu presji finałowego meczu – ponad wszystko Bjorn boi się bezsilności i braku kontroli, samotności i bezradności w walce z niedającą się opanować sytuacją, gry która wymyka mu się z rąk.
Obu bohaterów na zawsze odmienia ostatni, decydujący mecz – balansując ryzykownie na granicy zwycięstwa i przegranej, wyczekując na pomyłkę i chwilową słabość rywala dowiadują się o sobie dużo więcej niż kiedykolwiek – wspólnie przeżywają magię momentu, przebijają się przez wąską szczelinę własnej zamrożonej adrenaliną psychiki – przechodzą przez magiczny portal, w którym nie ma znaczenia ani porażka ani zwycięstwo – obaj na wpół świadomie zaczynają zdawać sobie sprawę, że liczy się sam proces, samo odbijanie rakietą piłki, którą doprowadzają do rangi sztuki, a której mogli dotknąć znajdując jedynie godnego sobie przeciwnika, sport podarował im jedną z najpiękniejszych wartości – sztukę pokonywania własnej słabości – odzyskiwania kontroli nad życiem, siły charakteru, przekroczenie własnych egoistycznych skłonności. Zatem najgroźniejszym rywalem okazuje się nie sam przeciwnik a meandry własnego umysłu.
Trochę praktyki
„Chciałbym, żeby to wszystko już się skończyło”, „Nie obchodzi mnie to i tak pewnie odpadnę w eliminacjach”, „Nie nadaję się do tego zawodu”, „Ten konkurs i tak jest ustawiony” – im bliżej wywierającego presję wydarzenia, tym wewnętrzny dialog nabiera intensywności. Jak odepchnąć paraliżujący lęk, który usztywnia ciało, odbiera mu naturalność, wywołuje panikę i ogólne poczucie dezintegracji. Czy jedynym wyjściem jest okłamywanie samego siebie: złość, wycofywanie, lęk i w najgorszym wypadku – rezygnacja? Są to sklecone naprędce, nadające się do jednorazowego użytku psychologiczne protezy, pomagające przetrwać najtrudniejsze sceniczne momenty, jednak ich krótki termin przydatności kończy się wraz z osiągnięciem celu lub porażką, która regularnie podcinając skrzydła, prowadzi do nieuchronnej rezygnacji z zawodu. Czy można zbudować w sobie poczucie prawdziwej siły, która uchroni nas przez nieustanną presją oceny? Wychodzenie na scenę jest ryzykowne jak wyjście na dach – komentuje wokalista Adam Nowak. Poddawanie się nieustannej ocenie publiczności jest częścią zawodu artysty, umiejętność przyjmowania krytyki, budowanie wewnętrznej odporności, uchronić może przed największymi sztormami, pomagając zbudować solidne fundamenty poczucia wartości wykonywanej pracy.
Na niezbyt przydatne w sytuacjach najwyższego napięcia hasło: „Nie stresuj się tak” każdy z nas zareagowałby negatywnie. Odczuwamy wówczas nieprzyjemne zażenowanie, że jest to dostrzegalne i nie mamy żadnych środków, aby temu zaradzić. Istnieje jednak cały szereg opracowanych przez specjalistów metod zwiększenia efektywności koncentracji na wykonywanej czynności wspierającej działania pod wpływem najwyższego napięcia emocjonalnego. Wśród artystów ogromną popularnością cieszy się zaczerpnięty z praktyk buddyjskich Mindfulness, skupiający energię mentalną na procesach wewnętrznych, rodzaj medytacji połączonej z wizualizacjami, zwiększającą czujność na procesy zachodzące w ciele, pomagającymi mądrze dysponować nagromadzoną energią psychiczną. Koncentracja wymaga powiem ogromnego nakładu energii – to stan czujnej wewnętrznej aktywności, gotowości na przyjmowanie i interpretowanie wszelkich napływających bodźców. Skanowanie swojego ciała w poszukiwaniu nagromadzonych napięć, które blokują naturalność ruchów i świadome rozluźnianie obszarów kluczowych w procesie wykonania, regularne wizualizacje sytuacji scenicznych – to tylko niektóre z technik pomagających zwiększyć kontrolę nad sobą pod wpływem najwyższej presji.
Całą wściekłość, strach, panikę, trzymaj w środku. Właduj to w każde uderzenie, w każde odbicie. Myśl tylko o jednym punkcie. Tylko jeden punkt naraz – mówi trener do Bjora Borga. Jest to w istocie jedna ze sportowych technik zwiększająca skuteczność działania – skumulowanie energii w jednym punkcie. Wybranie jednego punktu w przestrzeni, w którego kierunku wyładowujemy całą nagromadzona wcześniej energię, jest niezwykle efektywną formą koncentracji uwagi – najczęściej bowiem zdarza się, że w skutek długotrwałego oczekiwania na występ skumulowana energia uwalnia się spontanicznie w niechcianym kierunku – manifestując nadmierną ruchliwością, wewnętrzną paniką, nietrafianiem w te klawisze, w które zaplanowaliśmy…
Świadome dysponowanie dobrze skoncentrowaną energią mentalną przy jednoczesnym utrzymaniu naturalności ciała jest swego rodzaju narzędziem sterującym – najtrudniej bowiem zachować kontrolę przy poczuciu pełnej swobody…
Taki stan można osiągnąć jedynie będąc w pełni obecnym w procesie wykonania, zapominając o „sobie” to znaczy wszelkich uprzedzeniach, wątpliwościach i opiniach na własny temat…
Bardzo przydatną metodą pomagającą wyłączyć hałaśliwy analityczny umysł podczas występu i przywrócić pełne skupienie na wykonywanej czynności, po chwilowej dekoncentracji jest wypowiadanie haseł skojarzonych z aktualnie wykonywanym fragmentem: najbardziej pomocne w moim odczuciu: „precyzja”, „spokój”, „swoboda” – to także metoda sportowców – koncentrując się wewnętrznie na słowach, umysł podchwyca ich energię i wszelkie jego skojarzenia z nim: słowa mają moc pobudzania wyobraźni, wyłączając niepotrzebną i krępującą w sytuacji scenicznej analizę.
Rzeczą oczywistą i najbardziej podstawową, chleb powszedni sportowców (raczej rzadko podejmowany temat w przypadku muzyków) jest odpowiednia ilość snu i ćwiczeń, dieta i ruch – utrzymanie ciała w dobrej kondycji przez ważnym wydarzeniem muzycznym jest kluczowe dla poczucia komfortu podczas ważnego występu.
Niezwykle ważna jest regularność tych praktyk. Umysł ćwiczyć należy jak muskuły, mięsień nieużywany zanika, brak ćwiczeń przy instrumencie prowadzi do utraty techniki. Regularna obserwacja przepływających negatywnych myśli, uświadamianie sobie ich szkodliwości i pozytywny wewnętrzny dialog nie tylko zwiększają skuteczność, ale także podnoszą jakość życia, poczucie radości i przyjemności z wykonywanej twórczej pracy. Nic dziwnego więc, że osiągnięciu tego wyjątkowego stanu – pełnej intensywności odczuć, oczyszczenia, magii połączenia ciała i umysłu, przedsionka nieba – artyści, sportowcy, naukowcy, ludzie wszelkich twórczych zawodów – poświęcają całe swoje życie.