W pogoni za teraźniejszością

Jesteś nieszczęśliwa, gdy nie piszesz, ale piszesz dlatego, że jesteś nieszczęśliwa, co z tego wynika – gdy jesteś szczęśliwa, to nie piszesz i wtedy jesteś nieszczęśliwa.

To tragikomiczne i zarazem głęboko prawdziwe stwierdzenie skierowane do pisarki Doroty Masłowskiej w jednym z wywiadów stało się dla mnie ważnym impulsem do przemyśleń dotyczących moich własnych frustracji procesem twórczym, a które to frustracje przeżywa niemal każdy artysta niezależnie od obszaru sztuki, w jakim się porusza. Nieuzasadniona niczym irracjonalna konieczność, przymus ekspresji własnych treści duchowych jest elementem wewnętrznej walki, jaką musi stoczyć ze sobą każdy, kto wspomniane treści próbuje zmaterializować, przenosząc je ze świata wyobraźni do trójwymiarowej rzeczywistości.

Pośród rozlicznych konfliktów wewnętrznych, które trawią dzisiejszych muzyków wychowanych w systemie akademickich wartości, chciałabym – obok uniwersalnych, odwiecznych dylematów dotyczących natury artysty i praprzyczyny jego skłonności – zgłębić także te, które dotyczą współczesnej pianistyki, spojrzeć z perspektywy dzisiejszego artysty na olbrzymi dysonans między zmieniającą się coraz szybciej scenografią rzeczywistości a modelem pianisty-wirtuoza, którego ideowe początki sięgają XIX wieku. Zgrzyt nakładających się na siebie narracji – historii ze współczesnością – częściowe zanurzenie w przeszłości i odwieczny konflikt wewnętrzny w konfrontacji z oczekiwaniami współczesnego rynku muzycznego są dla artystów zajmujących się muzyką przeszłości niewygodną codziennością.

Kim jest artysta wybierający akademicką ścieżkę doskonalenia zawodowego. Czy jego wrażliwość jest zgodna z duchem naukowych wartości? Czy sztukę można zamknąć w świątyni rozumu, nowoczesnym laboratorium, szkiełkiem i okiem obserwując jej rozwój lub degenerację? Czym w ogóle jest to nieuchwytne w swej naturze zjawisko i czy aby je zrozumieć, należy je wpierw precyzyjnie zdefiniować. Istnieją wszak różne, często skrajnie nieprzystające przejawy sztuki: od sztuki znajdującej upodobanie w harmonii i doskonałych proporcjach po kontestujący tradycje modernizm XX wieku. Czy Bach i Rimbaud mieliby ze sobą cokolwiek wspólnego? Czy sztuka rodzi się w kościele, czy na ulicy? W filharmonii czy na koncercie rockowym?

W ujęciu starożytnych sztuka miała naśladować rzeczywistość, nie będąc jednak jej wierną kopią, a mniej lub bardziej trafnym fantazmatem. Platon, wiążąc ją z triadą: prawda, dobro i piękno, nadał jej wymiar etyczny, miała ona bowiem spełniać swój moralistyczny obowiązek, kształtować charakter, być nade wszystko użyteczna dla rozwoju cnót, z których najwyższą (i tym samym najpiękniejszą) była dla starożytnych mądrość. Sztuka, która świadomie wypaczała kształty i barwy rzeczywistości, oddalała się od praw natury, świata idei, była przez niego wyraźnie piętnowana, była dlań odchyleniem, wykolejeniem, błędem… sztuka bowiem rozbudza emocje, może wpływać deprawująco i demoralizująco na charakter obywateli. Przewroty i nowatorstwo w muzyce wiązały się z niebezpieczeństwem podobnych przewrotów społecznych i politycznych, dlatego też Platon widział w sztuce niebezpieczny i wręcz szkodliwy potencjał. Czy jednak odwieczny rozdźwięk między rozumowym a zmysłowym postrzeganiem rzeczywistości można pogodzić na polu sztuki? „Piękne jest to, co jest zgodne z rozumem” – utrzymują średniowieczni filozofowie, rozwijając myśli starożytnych, którzy kładąwyraźny nacisk na intelektualny aspekt sztuki, jej wynalazczość, wiedzę, rozumowanie, harmonię oraz proporcję świata widzialnego, którą sztuki odwzorowują, naśladując porządek wszechświata i boską inteligencję.

Rozum to znaczy…?

Natury twojego rodzaju, o silnych i subtelnych zmysłach, natchnieni, marzyciele, poeci, kochankowie, prawie zawsze przewyższają nas, ludzi rozumu. Wasze pochodzenie jest macierzyste. Żyjecie pełnią, dana wam jest siła miłości i zdolności przeżywania. My, ludzie ducha, chociaż na pozór często kierujemy i rządzimy wami, nie żyjemy pełnią, żyjemy w posusze. Do was należy pełnia życia, do was sok owoców, do was ogrody miłości, piękna kraina sztuki. Waszą ojczyzną jest ziemia, naszą – idea. Waszym niebezpieczeństwem jest zatonięcie w świecie zmysłów, naszym uduszenie się w pozbawionej powietrza przestrzeni. Ty jesteś artystą, ja – myślicielem. Ty śpisz na piersi matki, ja czuwam na pustyni. Mnie świeci słońce, tobie — księżyc i gwiazdy…

U Hermana Hessego napięcie między rozumiem a zmysłowością i instynktem jest osią powieści, główny bohater — Złotousty — odkrywając swoją prawdziwą naturę, porzuca ascezę klasztoru i decyduje się na poznanie życia poprzez jego zmysłowe doświadczanie. Jego nauczyciel, a zarazem przyjaciel i pokrewna dusza — Narcyz — pozostaje wierny zakonnej pustelni, oddając się nauce i kontemplacji. Drogi filozofa — Narcyza i artysty — Złotoustego wydają się jednak zmierzać do tego samego celu. Choć bohaterowie obrali skrajnie różne sposoby doświadczania życia, w takim samym stopniu zbliżyli się do poznania sensu istnienia, idei Boga. Ich przeciwstawne natury to metafora dualizmu rzeczywistości, która w przebłysku geniuszu artysty może zostać przekroczona, ukazując się na moment w pełni w dziele sztuki… a więc możliwe jest zaznanie nieba na ziemi i dotknięcie metafizycznego piękna poprzez spotkanie z sztuką, której twórcą jest człowiek… ale czy tylko człowiek…?

Kto bez szału Muz do wrót poezji przystępuje, przekonany, że dzięki samej sztuce będzie wielkim artystą, ten nie ma potrzebnych święceń i twórczość szaleńców zaćmi jego sztukę z rozsądku zrodzoną. Poeci są jak jasnowidze i wróżbici, nie wiedzą nic, o czym mówią

Platon

Poeta, pisząc wiersz, nie może całkiem trafnie ocenić, co się dzieje, ani na pewno określić, jaka część ostatecznego rezultatu wynika z pracy podświadomości, nad którą poeta nie ma kontroli, a jaka część jest świadomym tworem

W. H. Auden

Gdybym wiedział, skąd pochodzą moje najlepsze pieśni, udawałbym się tam znacznie częściej

Leonard Cohen

Gdyby zatem poznać tajemny wzór, odnaleźć klucz do słodko-gorzkiego stanu melancholii, dotknąć wewnętrznie rozpierającego „nieszczęścia”, które wyzwala boski pierwiastek w człowieku, przemawiający przez artystów od niepamiętnych pokoleń, znaleźć receptę na „arcydzieło”, które powstaje na pograniczu świadomości i nieświadomości… natchnienie pojawia się zawsze nieoczekiwanie, drwiąc sobie niejako z żądań i umysłu…

Rozum i magia (…) spotykają się i jednoczą w tym, co nazywamy mądrością, wtajemniczeniem, w wierze w gwiazdy, w liczby…

Tomasz Mann


***

Uderzam w struny harf, lecz wszystkie melodie brzmią fałszywie, w pływających ogrodach ludzie od wieków, uśmierzając stare zło, tworzą nowe… 

Roman Brandstaetter

Pierwszy raz w historii muzyki możemy spojrzeć z dystansu na dorobek naszych przodków, stanąć na ich ramionach, próbując objąć rozumem mnogość pojęć i wielość ich dokonań. Jednak na każdym kroku, widząc próby uporządkowania historii muzyki, zamknięcia jej w szkatułach definicji, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ograniczyliśmy dzieła sztuki do statusu nietykalnych muzealnych eksponatów, podziwiamy – owszem – ich muzyczną treść i artystyczny, ponadczasowy wymiar, ale nie odczuwamy ich pełnej esencji. W dobie współczesnego kryzysu kultury, relatywizacji wartości, spłaszczania i manipulacji informacją, nadprodukcji i marnotrawstwa wytwarzanych dóbr na globalnym rynku, na którym sztuka staje się już tylko kolejnym przeznaczonym do szybkiej konsumpcji produktem, instytucje kulturalne i uczelnie artystyczne jawią sięudręczonemu hałasem rzeczywistości człowiekowi jako współczesne świątynie ducha, jako dające nadzieję drogowskazy pośród labiryntów gatunków, stylów, technik, idei, tradycji, teorii, z którymi choć na chwilę można by się utożsamić, do których można by choć na moment przylgnąć, dokonać jakiegoś wyboru na jarmarku niekończących się możliwości.

Wyczerpanie systemu tonalnego na zawsze odmieniło bieg historii, a jego pozorny triumf we wszystkich niemal gatunkach muzyki rozrywkowej można określić jako naiwną próbę odwrócenia uwagi od postępującej dehumanizacji systemu, w którym przyszło nam dzisiaj funkcjonować. Jesteśmy dziś muzyką tonalną (w swojej najbardziej prymitywnej odsłonie) bombardowani na każdym kroku, paradoksalnie muzyka pełni już tylko funkcję dodatku. Jako społeczeństwo jesteśmy skazani na udrękę ciągłego niepokoju i pozbawionej znaczenia nerwowej gonitwy.

O ileż bezpieczniej jest dzisiejszemu artyście utożsamiać się z tradycją akademicką, pielęgnującą intelektualne spojrzenie na sztukę, jakże pewnie poczuć się można, poruszając się po tych samych ścieżkach sprawdzonej terminologii, wyczerpanych schematów, przebrzmiałych tradycji, kultywować wytwory umysłu dla większości społeczeństwa funkcjonującej poza środowiskiem artystycznym już zupełnie niezrozumiałe… Skąd wreszcie tak olbrzymi dysonans między kondycją społeczeństwa a twórczym duchem współczesnych uczelni artystycznych?

„Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: «Patrz, to coś nowego» – to już było w czasach, które były przed nami”. Ta uniwersalna biblijna mądrość wydaje się dziś zaskakująco aktualna, żyjemy bowiem w czasach, w których wszystkie chwyty są dozwolone, przekroczono już wszystkie granice i wyważono wszystkie drzwi, zburzono mury, podważono wszelkie dogmaty. Żyjemy na zgliszczach tradycji, nic dziwnego więc, że społeczeństwo z sentymentem spogląda w przeszłość, szukając w niej utraconej tożsamości. Agonia muzyki „współczesnej”, opartej na kontynuacji rozwoju muzyki „dawnej”, jest w XXI wieku już niemal faktem. Mechanizmy rynkowe zepchnęły filozofię muzyki nowej w niebyt, zagłuszając stan ducha faktyczny dla współczesnego społeczeństwa totalitaryzmem zysku nad kulturą. „Nie dość, że uszy ludności są tak zalane muzyką lekką, iż wszelka inna muzyka dociera do nich tylko jako jej martwe przeciwieństwo, jako muzyka „klasyczna”; nie dość, że zdolność spostrzegawcza tej ludności jest tak stępiona wszechobecnymi przebojami, iż słuch jej stał się niezdolny do skupienia i jest stale zaśmiecany odpadkami tandety; mało tego – nawet przenajświętsza muzyka tradycyjna charakterem swego wykonania i swym znaczeniem dla słuchaczy upodobniła się do komercjalnej produkcji masowej” – pisał w latach 60. Theodor Adorno w swojej Filozofii muzyki nowej, zapowiadając rychłą degenerację i rozkład dotychczasowego ustroju społecznego.

W XXI wieku kultura muzyczna oparta jest już wyłącznie na muzyce „lekkiej”, tak zajadle krytykowanej przez Adorno, a zalewająca przestrzeń publiczną estetyczna tandeta przerasta możliwości percepcyjne człowieka, który o ile na tę estetykę jeszcze reaguje i nie stał się już całkowicie wewnętrznie obojętny na nieznośny bałagan i hałas współczesności. Rzeczywistość połamała się na drobne kawałeczki, a w jej odłamkach każdy z nas poszukuje swojej indywidualności. Koegzystencja środowisk żyjących w skrajnie różnych wszechświatach estetycznych jest dzisiaj codziennością, a odnalezienie w tej współczesnej wieży Babel swojej własnej indywidualności i autentyczności staje się coraz trudniejszym zadaniem.

Czy wykonawstwo muzyki dawnej w dzisiejszych czasach jest już jedynie reanimowaniem trupa? Można by sądzić, w myśl cytowanego Adorno, że dzisiejsze słuchanie symfonii Beethovena to fikcja przysłaniająca istotę rzeczy, można także odnaleźć w tym odłamku rzeczywistości prawdziwy sens, pielęgnację tradycji i systemu wartości, jaki zostawili nam w spadku poprzednicy. Można przez soczewki historii popatrzeć na teraźniejszość, obdarzając ją swoim wewnętrznym pięknem, które wyzwala muzyka dawna. Spojrzeć za siebie, w przeszłość, jak Orfeusz, i choć podobnie jak on nie odzyskał Eurydyki, tak my nie odwrócimy biegu historii, a mimo to możemy nadać jej nowy sens, powracając do wartości, które zagubiliśmy – prawdziwego humanizmu. Czy to naiwność? Być może…